Nawigacyjne uzależnienie

Ostatnio bardzo dużo jeżdżę po całym kraju. Z jednego końca na drugi. Na nowo polubiłem jazdę samochodem. Jestem trochę dziwny, bo lubię jazdę autostradami, ale lubię też jazdę małymi miasteczkami i uwielbiam kręte drogi. W małych miejscowościach ruch jest mniejszy, bo większość kierowców wybiera znane szlaki. Ale niestety drogi są gorsze i ograniczenia prędkości bardzo często są absurdalne, za to policja występuje tylko okazjonalnie i łatwiej się czasem dogadać jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego jeżdżąc na swoich ulubionych trasach staram się tak ułożyć drogę, aby bezpiecznie i szybko dotrzeć do celu.

Jak nie ominąłem korka

Jak można się domyślić, jeżdżę stałymi i sprawdzonymi trasami. Zauważyłem jednak, że zawsze jeżdżę z włączoną nawigacją. Na dodatek, z dwoma włączonymi nawigacjami. Jedna, to przyklejona na szybie poczciwa AutoMapa, a druga to Mapy Google. Sieci komórkowe rozpieszczają nas ogromnymi pakietami danych w śmiesznych pieniądzach, więc używanie nawigacji do Google przestało być drogą fanaberią.

Zauważyłem, że te dwie nawigacje doskonale się uzupełniają. Aktualna AutoMapa pokazuje trasę, a Google pilnuje abym się w jakiś korek nie władował i ładnym, kobiecym głosem informuje o ewentualnych utrudnieniach w ruchu. To bardzo wygodne. Chociaż ostatnio nie uwierzyłem w przestrogi Google i wpakowałem się w ogromny korek w Obornikach. Swoją drogą robienie festynu i zamykanie jednej z głównych dróg nie jest najmądrzejszym pomysłem. Festyn, zamknięta droga, brak ludzi kierujących na objazdy, brak informacji o zamkniętej drodze, brak objazdów i wszystko to w połączeniu z powrotami z długiego weekendu, tworzy ogromne korki i daje odpowiednie świadectwo włodarzom miasta. Mogłem posłuchać wskazówek pani z Googla i nadłożyć drogi, ale byłem sprytniejszy. Rozleniwiłem się i chciałem jak najszybciej dotrzeć do celu i jechać znaną trasą. Mój błąd. Zamiast jechać 10 minut dłużej objazdem, stałem w korku godzinę.

Byle tylko nie przekroczyć…

Zauważyłem, że nawigacji nie włączam tylko kiedy ruszam na krótkie, kilkuminutowe trasy. Zastanawiałem się ostatnio czym jest to spowodowane. Ktoś może powiedzieć, że robię tak z obawy przed ruchem i dlatego, że nie znam dróg. Fakt, może tak być. Ale kiedy kilka razy w miesiącu przemierzam do 500 km po tej samej trasie, to nawigacja jest mało potrzebna. Trasę znam niemal na pamięć. I właśnie pamięciowe opanowanie trasy jest powodem, dla którego używam nawigacji.

Nawigacja pomaga mi kontrolować prędkość. Wiem jakie jest aktualne ograniczenie, nawet jeśli przegapię jakiś nowy znak. Sami wiecie, że znaków jest zdecydowanie za dużo i czasem stoją w dziwnych miejscach. Ograniczenia do 40 km na godzinę nie są czymś niespotykanym. Tak jak i fotoradary, choć tych jest znacznie mniej. Więc, aby jechać bezpiecznie i nie płacić mandatów używam nawigacji. No i aby nie stać w korkach. Przy czym to ostatnie wymaga większego zaufania z mojej strony. Tak się uzależniłem od nawigacji. Ale nadal nie ufam jej w 100% i nie zapominam, że najważniejszy jest zdrowy rozsądek i oczy dookoła głowy.

Używam też nawigacji po to, aby wiedzieć kiedy dotrę na miejsce. Ale robię to sprytnie. Na każdą godzinę drogi ustawiam 20 minutowy postój. Dzięki temu zawsze jestem przed czasem i zazwyczaj się nie denerwuję, że nie dojechałem na czas. Polecam taki styl jazdy. Człowiek mniej się denerwuje. 😉

 

2 thoughts on “Nawigacyjne uzależnienie

  • Ja mam podobnie, tylko ja jeszcze zawszę w drogę atlas samochodowy i mapę ze sobą wożę i używam nawigacji w telefonie przyklejonej na szybie po lewej stronie kierownicy. Do Poznania jechałeś czy z Poznania? W Obornikach to na korek ciężko jest nie wpaść 😀 😀 😀

  • do Poznania 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *